W stepie szerokim Mongolia

Najtaniej do Mongolii dojechać można Koleją Transsyberyjską.

Mongolia
fot. Pichugin Dmitry/shutterstock.com

Najtaniej dojechać można tu Koleją Transsyberyjską. To przygoda sama w sobie - nasza wesoła czteroosobowa ekipa (w tym trzy osoby czynnie zaangażowane w działalność kabaretową) postanowiła na rozgrzewkę odwiedzić Mińsk (rodzina zapraszała). W tym muzeum komunizmu (pomnik Lenina to żaden ewenement, ale Dzierżyńskiego już raczej tak) cudem uniknęliśmy aresztowania - kolega Artur odegrał nam postać więźnia politycznego pod monumentalnym gmachem KGB, a my zwijaliśmy się ze śmiechu - wszyscy, oprócz naszego białoruskiego przewodnika, mojego kuzyna Wadima.

W Moskwie Artur był już ostrożniejszy. Mimo chłodu nie włożył swoich spodni moro z obawy, że ze względu na urodę wezmą go za kaukaskiego terrorystę. I tak paradował w deszczu w krótkich gaciach. Ostrożność nie zawadzi. Czasami.

Potem były jeszcze przystanki nad Bajkałem, w stolicy Buriacji Ułan Ude (prawdopodobnie największa głowa Lenina na świecie - na jej widok wybuchliśmy takim śmiechem, że znów zaistniała szansa konfrontacji z wymiarem mniej lub bardziej zorganizowanej sprawiedliwości), na granicy rosyjsko - mongolskiej (24 godziny czekania - takie widzimisię rosyjskich pograniczników, żeby cofać naszego kierowcę, w znamiennych słowach: "czarna wołga nazad!". I jesteśmy w Mongolii.

Ułan Bator. Folklor? Dzikość w sercach? Trudno wyczuć najtrafniejsze określenie. W każdym razie asfaltowe drogi są tylko mniej więcej cztery - kończą się około 100 km w każdym kierunku za stolicą. Ruszamy jedną z nich do Karakorum - dawnej stolicy Dżyngis Chana, żeby tam urządzić sobie bazę na kampingu pod klasztorem Erdenezi. Można wynająć jurtę, można też rozbić namioty. Jest toaleta - Jest tam toaleta, najprawdopodobniej najczystsza w całej Mongolii. Z wierzchu nic szczególnego - ot, drewniana buda, wielki metalowy zbiornik na wodę, piec do tejże wody podgrzewania. Zaś w środku, rzec można w ramach komplementu: Europa. Kafelki co prawda nieco pretensjonalne, starszy model, ale za to czyste, że mucha nie siada, choć much nie brakuje. Ale jeśli siądzie, czeka ją los marny - oto ktoś, kto jest naprawdę dumny z tej toalety, ktoś kto dba o nią bardziej niż większość z nas dba o własne stopy albo podbródek. Mongolska czyścicielka toalet! Fanfary!

Na początku ją podziwiałem - utrzymywała perfekcyjny porządek w tak zakurzonym kraju jak Mongolia. Chciałem nawet porozmawiać z nią, pogratulować. Kiedy jednak zamieszkaliśmy na tymże polu jurtowym, zrozumiałem, że każdy kij ma dwa końce. Kobieta kochała toalety - kafelki, muszle i umywalki. Nienawidziła ludzi, którzy z nich korzystali, brudząc jej ukochane sprzęty. Dawała to odczuć komunikacją niewerbalną - gestami, mimiką i cichym pomrukiwaniem. Kiedy po raz kolejny w mojej obecności weszła do kabiny po tym, jak skorzystałem, i spuściła wodę, poczułem się osaczony. Kiedy tylko ja lub ktokolwiek inny wchodził do toalety, ona, czujna jak Argus spadała niby sokół ze szmatą w pazurach i natychmiast polerowała zbeszczeszczony przybytek. W jej wzroku czaiła się nienawiść do tego, kto ośmielił się wleźć w buciorach na błyszczące kafelki podłogi. Mycie zębów odbywało się przy jej eskorcie - niczym catcher w baseballu wyłapywała na szmatę rozbryzgujące się z powodu drżących dłoni i zesztywniałych ust drobinki pasty.

Chciała mnie zabić, widziałem to w jej wzroku, ale pewnie szefowa kazała jej być miłą dla gości. Szczęściarz ze mnie.

W każdym razie takim sposobem każde wyjście do toalety stawało się mocno stresujące, nabranie wody do menażki wiązało się z traumatycznymi przeżyciami i drgawkami przez resztę dnia, a kąpiel pod prysznicem miała dodatkową atrakcję (choć tylko dla zapalonych ekshibicjonistów) w postaci wizyty nadgorliwej sprzątaczki - jeśli nieopatrznie zapomniało się zamknąć drzwi na zasuwkę.

No i takim sposobem udało mi się opisać Mongolię nie wychodząc z toalety…

Z Karakorum jeździliśmy na Gobi - wynająwszy UAZa z kierowcą (w Mongolii po raz kolejny w życiu uwierzyłem w radziecką myśl techniczną. Japońskim terenowcom po wjechaniu do rzeki zamakała elektronika, UAZa można było naprawić młotkiem). Do Char Bałgas - stolicy państwa Ujgurów z IX wieku pojechaliśmy na koniach. To było przeżycie - zwłaszcza, że jeden z czterech wynajętych koni miał drewniane mongolskie siodło. Spróbujcie obijać sobie tyłek deską przez 50 km… A to był najlepszy, najmłodszy i najbardziej żwawy z naszych koników. Nie trzeba było wkładać mięska pod siodło, żeby zrobić befsztyk tatarski. Wystarczyła żywa wkładka, a raczej nakładka.

Ostrzeżenia? Nie pić alkoholu z miejscowymi. Jest tani, miejscowi są skłonni, ale też dziwnie dziczeją po spożyciu (jeszcze dziwniej niż u nas).

Zrozumiałem, dlaczego Dżyngis Chan podbił cały ówczesny świat. I dlatego warto pojechać do Mongolii. Żeby zrozumieć.


Autorem tekstu jest: Grzegorz Żak

Tagi: Mongolia Kolej Transsyberyjska Bajkał Ułan Bator Karakorum Erdenezi Char Bałgas Dżyngis Chan

Data publikacji: 2007-12-04 | Liczba wyświetleń: 3040